|
|
Autor |
Wiadomość |
Skaila
Tytan
Dołączył: 13 Kwi 2010
Posty: 2916
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Małopolska Płeć: Heroska
|
Wysłany: Sob 16:37, 19 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
No i fajnie że nam odwala Mamy takie urozmaicenie życia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
shorty8
Tytan
Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tamgdzieżyjąbogowie city Płeć: Heroska
|
Wysłany: Czw 18:56, 24 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Szedłem plażą skąpaną w nikłej poświacie księżyca. Rozmyślałem o tym, o czym się dzisiaj dowiedziałem. Tata ma przyjechać pod koniec wakacji. Do obozu. Po co? Zeus myśli, że przyjedzie do nas raz na tysiąc lat, a to wszystko naprawi? Wynagrodzi nam te wszystkie lata nieobecności? Jeśli tak, to grubo się myli. Pomyślałem o Annabeth. Ona też miała nietęgą minę kiedy wracaliśmy do izolatki. Spojrzałem na jezioro. Miałem wielką ochotę zanurzyć się w wodzie i zapomnieć o całym świecie, ale to przypomniałoby mi o ojcu, a tego wolałem uniknąć. Kiedy tak spacerowałem, doszedłem do wniosku, że będzie, co ma być. W końcu, albo jeszcze bardziej oddale się od ojca, albo nasze kontakty się polepszą. A nawet jeśli zmieni się tylko na gorsze, to nic mnie to nie obejdzie. Mam jeszcze wielu bliskich. Jest mama, Tyson, Annabeth i Grover. I przepowiednia. A co się właśnie jej tyczy. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek, lub cokolwiek sfajczyło Olimp. Jest, jak jest, ale zawsze może być gorzej. Poza tym, mam jeszcze na pieńku z Aresem, Hadesem, Dionizosem i Ateną, więc po co mi dodatkowe kłopoty? Taa. Bogini mądrości nie wie, że związałem się z jej córką, tak jak Posejdon. Przynajmniej przypuszczam, że tak jest. No bo w końcu, ja jeszcze żyję, no nie? I jakoś mi się nie uśmiecha, żeby o wszystkim informować ojca. A już zwłaszcza Ateny. Wciąż brzmiały mi w uszach jej słowa. ,, Nie pochwalam twojej przyjaźni z moją córką. No to się zdziwi. Moje rozmyślania przerwał warkot. Wydobywał się z krzaków znajdujących się jakiś metr ode mnie. Wyciągnąłem długopis o odetkałem zatyczkę. W moim ręku pojawiła się Orkan, obusieczny starożytny miecz, dawniej, z tego co się dowiedziałem, szpilka do włosów Zoe. Z zarośli wyskoczył ogromny, czarny pies. Bydlę sięgało mi do klatki piersiowej, miało czerwone oczy, a z wielkiego pyska toczyło pianę. Zwierzę ptrzyło się na mnie i, jak nie trudno się było domyślić, po chwili zaatakowało. Cofnąłem się troszkę do tyłu, tak, że po kostki stałem w zimnej, jak gdyby żyjącej wodzie. Pis nacierał, a ze mną nic się nie działo. żadnego kopa energii, żadnego przypływu adrenaliny. Kiedy zwierzę znalazło się w moim zasięgu, uderzyłem je w łapę, ale ono tylko zaskomlało i dalej atakowało. Poczułem, że pazury rozcinają moją rękę, a jednocześnie jego kły zatapiają się w mojej nodze. Wyrwałem się i zrobiłem parę kroków w bok. To był błąd. Pies rzucił się na mnie, a mnie, nie wiadomo skąd i kiedy, przyszedł do głowy pomysł. Położyłem się w płytkiej wodzie i uniosłem miecz ku niebu. Pies skoczył na mnie, zaskowyczał i... zaległa cisza. Dokładnie słyszałem osobliwy koncert cykad, szum jeziora, własny oddech, z trudem łapany i przerywany. Ostatkiem sił wyczołgałem się spod ciężkiego cielska. Postanowiłem jakoś dojść do domków, choćby miałoby mi to zająć całą noc. Szedłem chyba z pol godziny, aż w końcu zobaczyłem niewyraźne zarysy dachów i ludzi biegnących ku mnie. Potem wszystko zlało się w jedno, nogi się pode mną ugięły, poczułem, że ktoś mnie podtrzymuje, ktoś pyta, co się stało... a potem już tylko ciemność.
shorty&SkAiLaxD
Bardo krotki, brak dialogów.... wiemy.
Ale po prostu nie miałyśmy weny.
Za wszystkie błędy przepraszamy.
Z Wenecji serdecznie pozdrawiamy.
shorty&SkAiLaxD
Już wcześniej napisałyśmy o wadach tej części. Ale są też dobre strony. Ze krótkie, wiemy, ale mniej czasu zabiera czytanie. No i w następnej części będzie można zobaczyć troskę Annabeth (heh, jak ja to lubię.[shorty8]), a także dojdzie między nimi do kłótni (wiadomo, czyj to pomysł[ SkAiLaxD]). Za dużo zdradziłyśmy. W Wenecji naprawdę super, szkoda, że was tam nie ma. I co z tego, że nas też.
shorty&SkAiLaxD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Percy
Tytan
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 3194
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Heros
|
Wysłany: Czw 19:30, 24 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Jeszcze nie czytałem ,ale od razu napiszę , ciekawe pomysły na następną część ,a ta część nie wydaje się wcale krótka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
annabeth
Zastępca Szeryfa
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 1838
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Heroska
|
Wysłany: Czw 20:37, 24 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
kłutnia Xpp nie pochwalamXd skaila buu Xd zły pomysł no to chyba że sie pogodza no ale róbta co chceta i tak nie mam na to wpływu XD ogólnie opowiadanko jest OK
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Skaila
Tytan
Dołączył: 13 Kwi 2010
Posty: 2916
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Małopolska Płeć: Heroska
|
Wysłany: Czw 22:38, 24 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Taka mała sprzeczka. Musiałam coś wymyślić przecież musi się dziać. Oczywiście ze prędzej czy później się pogodzą nie będę rozdzielać tak fajnej pary xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Percy
Tytan
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 3194
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Heros
|
Wysłany: Pią 10:27, 25 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Kłótnie są interesujące... -,- xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
annabeth
Zastępca Szeryfa
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 1838
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Heroska
|
Wysłany: Pią 12:28, 25 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
poźniej uff no ale też uważajcie bo w padacie w taką jakby rutyne na początku to sie cos działo ale weźcie coś zróbcie bo akcja zamiera
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Skaila
Tytan
Dołączył: 13 Kwi 2010
Posty: 2916
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Małopolska Płeć: Heroska
|
Wysłany: Pią 12:51, 25 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Mamy taki zamiar. Historia dopiero się rozkręca!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
shorty8
Tytan
Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tamgdzieżyjąbogowie city Płeć: Heroska
|
Wysłany: Sob 21:01, 26 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Tak, dopiero. Po prostu, jakby to było w książce, to na zamierającą akcję nie zwracałoby się uwagi. Przewracasz na następną stronę i coś się dzieje. Atu, no cóż...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Percy
Tytan
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 3194
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Heros
|
Wysłany: Sob 22:00, 26 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
A może hmm...zebrałabyś to do kupy , w pierwszym poście ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
shorty8
Tytan
Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tamgdzieżyjąbogowie city Płeć: Heroska
|
Wysłany: Nie 15:20, 27 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
,,Jakie to dziwne'', pomyśli ktoś kto to przeczyta, a mnie nie zna. ,,O, rozumiem go'' pomyśli ten kto jest taki jak ja. ,,Macie szczęście, że nie jesteście mną'' pomyślę ja. Bo dla mnie to nie jest dziwne. Trudno, żeby było. Z biegiem czasu się człowiek przyzwyczaja do tego, że ktoś chce obalić Zeusa albo sfajczyć Olimp. I nie rozumiecie mnie. Możecie sobie być herosami. Możecie wybywać na misje, stawiać czoła potworom. Ale nie wy byliście oskarżeni o kradzież pioruna Zeusa. Nie wy byliście w Tartarze. Nie wy podróżowaliście Morzem Potworów i nie wy byliście ludzkim GPS-em. Nie walczyliście z Polifemem i nie przeżywaliście śmierci osoby, która jednak mimo wszystko żyje. Nie uciekaliście przed armią kościotrupów i nie trzymaliście całych niebios na ramionach. Ale jeśli tak, to przepraszam. Rzeczywiście macie jakieś pojęcie o tym co przeżyłem. Ale jednego jestem pewien. To nie wy będziecie decydować o zagładzie olimpu. No może kiedyś. Ale jak na razie to ja jestem jednym z proponowanych osób do tego zajęcia. To może ja się przedstawię. Nazywam się Perseusz Jackson i posiadam niezwykły wręcz w swej prostocie talent. Bo ja nie maluję arcydzieł, nie komponuje muzyki, nie biegam, nie pływam. Ja denerwuje bogów. Mistrzowsko. Po tym wszystkim co przeżyłem tak po prostu wróciłem na rok szkolny do domu. To tak jak wskoczyć z ukropu do kadzi z lodem. Jednego dnia ucztuje na Olimpie, a drugiego dziele ułamki. A teraz w skrócie zanim dojdę do dzisiejszych wydarzeń. Zostawiłem Grovera wyruszającego na wyprawę i wyjechałem do domu. Mama wynajęła mieszkanie w tej samej kamienicy co rodzice Annabeth. A Chejron uznał że bezpieczniej dla nas będzie jeśli ja i Annabeth zamieszkamy w tym samym domu, będziemy chodzić do tej samej szkoły, tej samej klasy, na te same zajęcia i oczywiście siedzieć na każdej lekcji w tej samej ławce żeby móc porozumiewać się w razie niebezpieczeństwa. Dobrze ze nie przyszło mu na myśl żebyśmy mieszkali w tym samym pokoju. No więc dzisiaj czekałem jak co rano pod domem, aż Annabeth w końcu uspokoi tatę, że dzisiaj tak jak wczoraj i przez ostatni rok nie stanie jej się nic złego. Ja mam jednak szczęście pod pewnym względem. Bo codzienna troska mojej mamy o mnie ogranicza sie do pytania ,,nie zapomniałeś długopisu?''. Wiem, wiem, może sie wydawać dziwne że matka posyłająca syna herosa do szkoły w której w każdej chwili może być zaatakowany przez takie i owakie stwory pyta go jedynie o długopis. Tyle że mój długopis zmienia się w Orkana, miecz wykonany z niebiańskiego spiżu. Wiec kiedy Annabeth zdołała się już wyrwać z domu biegiem ruszyliśmy w stronę szkoły. Mieliśmy nadzieje, że zdążymy na lekcje zanim zadzwoni dzwonek. Marzenie ściętej głowy. W końcu szkoła znajdowała się jakieś dwa kilometry od nas, a od dzwonka dzieliły nas jakieś dwie minuty. Kiedy zegar znajdujący sie na wieży z jednego z kościolow wybił ósmą rano poddałem się i zwolniłem
- Annabeth, stój - zawołałem. - Co to za różnica dwie minuty spóźnienia czy pięć.
Wtedy ann zrównała się ze mną.
- Mam nadzieję, że tym razem mamy dobrą wymówkę - mruknęła po chwili.
No i słusznie. Psuły nam się już budziki, uciekały autobusy, bracia Annabeth chorowali na przedziwne choroby, gubiliśmy po drodze plecaki, i zdarzało nam się w sumie jeszcze tyle dziwnych rzeczy, ile było spóźnień w szkolnym dzienniku pod nazwiskami Chase i Jackson. Kiedy stanęliśmy przed bramą szkoły państwowej której nazwy nie wymówi ani nie przeczyta żaden człowiek na świecie powitała nas nasza klasa stojąca na boisku. Pani Bowling znowu przeprowadzała lekcję biologi w terenie. Kiedy ustawiłem się przy innych chłopakach z klasy, a Annabeth powitała się z dziewczynami pani profesor spojrzała na nas i ze szczerym uśmiechem rozbawienia powiedziała:
- Witam nasze papużki nierozłączki.
Dobrze ze Ann nie może tego przeczytać. Bo ja właśnie zapomniałem napisać że z nią chodzę! Tak, od miesiąca. Ktoś pomyślałby że powinniśmy przestać się przekomarzać. Ale ja nadal pozostałem Glonomóżdżkiem, a ona nadal pozjadała wszystkie rozumy. Ale wracając do tematu. Dziewczyny zaczęły chichotać a chłopaki przybili sobie piątki. Bo im się cały czas wydaje że to ONI nas zeswatali. Niech im się zdaje. Tak szczerze to muszę powiedzieć ze trafiła nam się całkiem fajna klasa. Nie ma podziału na lepszych i gorszych, tak więc nie mając kogo bronić i się za nim wstawiając zostałem osobą lubianą w klasie. To całkiem dobrze jak na mnie. I nie grozi mi wylanie. Lubię panią Bowling za to, że zawsze wie co jest w danej chwili właściwe. Wtedy powróciła do tematu. Przedstawiłem właśnie te najnormalniejsze aspekty mojego życia. Ale wróćmy do ,, normalności''.
- A co twoja luba tak zbladła na widok listonosza? - zapytał Mark kiedy ja usilnie próbowałem słuchać wykładu na temat mchów i porostów. - Nie zapłaciła rachunku czy jak?
Odwróciłem się i spojrzałem na Ann. Stała jakieś dwadzieścia metrów ode mnie i wpatrywała się listonosza. Była blada jak ściana. Nagle z głowy pracownika poczty spadła czapka odsłaniają długie siwe włosy i pomarszczoną twarz erynii. Jeśli dobrze zrozumiałem nauczyciela angielskiego, to właśnie zadziałał na mnie bodziec zewnętrzny, czy jakoś tak. Tym bodźcem było to że erynia wyjęła miecz. MIECZ. Wiecie, tego stwora z mieczem jeszcze nie widziałem. Tyle, że jak się później dowiedziałem to nie była erynia. Ale właśnie, o tym później. Jak przystało na poważnych ludzi nasi koledzy zaczęli panikować.
- Niech on schowa ten rewolwer! - wrzasnęła Emily tuż obok mojego ucha. Niewiele myśląc podbiegłem do Annabeth. Ze strony szkoły do biegały nas okrzyki nawołujące do ucieczki.
- To co robimy? - zapytałem.
- to Zmiennokształtna. Stworzenie nie opisane w mitologii, ponieważ nikt ze śmiertelnych nie mógł zauważyć, że nie za każdym razem erynia to erynia, a mojra to mojra - wyszeptała ann.
Po dłuższym namyśle postanowiliśmy sprowokować atak. Nie chcieliśmy żeby wywalili nas ze szkoły, a atak w obronie własnej nie wyglądałby tak źle w kartotece. Zaczęliśmy więc wykrzykiwać wyzwiska po starogrecku. To coś cokolwiek to było rzuciło się na nas. Robiliśmy uniki i staraliśmy się zyskać na czasie. Nagłe zmiennokształtne coś nadziało się na maszt szkoły, leżący tym czasowo na ziemi z powodu chuligańskich wybryków klasy 1c. Nie naszych na szczęście. Zanim jednak zamieniła się w pył zdążyła nas odrzucić do tyłu. Obydwoje uderzyliśmy z ogromnym impetem w ścianę szatni. Prawie słyszeliśmy jęk filarów. Annabeth zemdlała. Zanim stało się tak także ze mną zdążyłem wyczuć bicie serca na jej nadgarstku. Potem widziałem już tylko ciemność.
Obudziłem się, kiedy podbiegli do nas uczniowie naszej klasy. Annabeth była już rozbudzona i, z tego co udało mi się usłyszeć, nic jej nie było, zresztą tak, jak i mnie. Zawdzięczaliśmy to ( prawdopodobnie) bliskiej obecności kałuży. Szczęściem było też to, że nie puściłem ręki Ann kiedy już zmierzyłem jej tętno. Dzięki temu także ona uległa uzdrowieniu. Kiedy Mark pomógł mi podnieść się na nogi zobaczyłem biegnącą mamę i całą rodzinę Annabeth. Po chwili nadjechała także karetka i policja. Sanitariusze po sprawdzeniu wszystkich kości, o których istnieniu nawet nie miałem pojęcia, puścili nas wolno, a dyrektorka zwolniła nas z lekcji. Mama była przerażona. Nie wiem jak mam określić co działo się z tatą Ann. Nic nie mówił, cały czas tylko tulił Annabet do siebie. Kiedy weszliśmy do domu powiedziałem tylko że muszę odpocząć. Wszedłem do pokoju, oczywiście wcześniej zapewniając, że nic mi nie jest, i dam rade wytrwać parę minut bez opieki rodzicielskiej, i rzuciłem się na łóżko. Leżałem tak dość długo, po czym zauważyłem, że stało się to dość nudne i usiadłem. Usłyszałem pukanie do drzwi. Jak się okazało była to Annabeh, która nawet nie czekając na odpowiedź weszła do mojego pokoju i usiadła obok mnie. Położyła mi głowię na ramieniu i cicho westchnęła. Po chwili jednak wstała i zaczęła przestawiać rzeczy na moim biurku z miejsca na miejsce.
- A ty już nie masz co robić? - zapytałem rozbawiony.
- Nie, jakoś zabrakło mi pomysłów.
Wróciła i znowu przysiadła się do mnie.
- Chejron prosił żebyśmy wcześniej przyjechali do obozu - powiedziała siadając mi na kolana.
- Ile wcześniej?
- A tak za godzinę, dwie.
Spojrzałem na nią zdumiony. Został jeszcze tydzień szkoły, Chejron prosi żebyśmy zebrali manatki i wyjeżdżali? Chyba musiałem śmiesznie wyglądać z rozdziawioną gębą, bo Ann zaczęła się śmiać.
- Ej, Glonomóżdżku. Nie martw się. Rodzice zwolnią nas usprawiedliwiając szokiem pourazowym. We wrześniu normalnie wrócimy do szkoły.
Pocałowała mnie w policzek i znowu zaczęła się śmiać. Rozweseliło to także mnie, więc zacząłem ją łaskotać. Uciekła mi na dół, a ja pogoniłem za nią. W szaleńczym pędzie i śmiechu zdążyłem zauważyć, że rodzice siedzą na tarasie i zaśmiewają się za nas do rozpuku. Dobiegliśmy za dom, a ja wykorzystując ciasnotę miejsca zagoniłem Ann w róg i zagrodziłem jej drogę rękami.
- i co teraz zrobisz? - zapytałem zaczepnie.
- A to - rzekła i pocałowała mnie. Tym razem nie w policzek. Stalibyśmy tam chyba wieczność, gdyby nie bracia Annabeth którzy wylecieli zza ściany jak torpedy i zaczęli chlapać na nas wodą z plastikowych pistoletów. Spojrzałem na Annabeth pytającym wzrokiem. Kiwnęła lekko głową i uśmiechnęła się zawadiacko. Powstrzymałem strumienie cieczy lecącej na nas i zawróciłem je w kierunku chłopców.
- Na czym stanęliśmy? - Zapytała się Ann.
- Na tym że macie iść się pakować - usłyszałem krzyk mamy. Z niechęcią, ale z uśmiechem powędrowaliśmy do domu. Spakowałem się i zszedłem na dół. Wyszedłem na ulicę i spojrzałem na dom. Nagle zrobiło mi się słabo. Oparłem się o metalowe ogrodzenie, ale to niewiele pomogło. Osunąłem się na ziemię o przymknąłem oczy. Miałem wrażenie, że opadam coraz niżej, niżej, aż w końcu wszystko ustało. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, tak ciemnym, że nie widziałem nic. Słyszałem tylko płacz dziecka. Z oddali dochodziły mnie kłótnie i krzyki. Nagle zakręciło mi się w głowie, a niemowlę przestało kwilić. Usłyszałem za to dwa słowa, które przyprawiły mnie o dreszcze. Nie wiem dlaczego. Sophia Elizabeth. Na Styks, czy ja popadam w obłęd? Imiona przyprawiają mnie o dreszcz przerażenia. Teraz znowu słyszałem głosy, ale tak jakby bliższe i bardziej rzeczywiste. Niechętnie otworzyłem oczy bo rażące słońce paliło mi tęczówki. Ktoś pomógł mi usiąść, ale ja i tak nie kontaktowałem. Nie mogłem skupić wzroku, świat wirował, jakbym znajdował się na jakiejś gigantycznej karuzeli. Z oddali dochodziły mnie coraz bardziej przerażone głosy. Kiedy już odzyskałem ostrość widzenia zobaczyłem Annabeth i Chejrona pochylających się nade mną. Z łatwością rozpoznałem obozowy szpital.
- Wszystko dobrze? - zapytała się zaniepokojona Ann. Pokiwałem głową i usiadłem z drobną pomocą centaura.
- Jak długo tu jestem? - zadałem pytanie i przyjrzałem się dobrze Annabeth. Wyglądała, jakby nie spała trzy dni. Chyba, że naprawdę nie spała... oj.
- Tydzień. Dwa dni temu otworzyłeś oczy, ale nie udało nam się nawiązać z tobą kontaktu - odparł Chejron, ale przerwał mu donośny głos pana D.
- Czy ten dzieciak się, na Zeusa, już obudził?! - wrzeszczał. Wtórowały mu przy tym donośne grzmoty, ale ten tylko parł ku nam niezrażony, delikatnie mówiąc, dezaprobatą ze strony jego ojca. - niech idą po te cholerne bachory, bo mi ojciec nogi z...
Przerwał, kiedy zauważył, że już się obudziłem.
- No więc - powiedział Chejron.
- No więc - przerwał mu Dionizos. - Niech ruszą łaskawie swoje szanowne bo ich poszczuje winoroślą. A ty Peter, lepiej zdrowiej.
I sobie poszedł. Chejron podał mi nektar, a ja poczułem się na tyle dobrze, że wstałem i poszedłem za nim do wielkiego domu.
- Wdrożę was w temat zanim was wyślę - rozpoczął centaur. - O tym, że bogowie mają dzieci ze śmiertelnikami już doskonale wiecie. Jest jeszcze jedna sprawa. Niektórzy herosi dożywający dorosłości, żenią się, mają dzieci, i tak dalej. Dzieci herosów nie mają zbyt wielu możliwości. Mogą przejrzeć Mgłę, są nawet dobre w walce, ale nie posiadają żadnych boskich mocy. Za to przyciągają potwory. W jednej ze szkół zebraliśmy piątkę dość potężnych dzieci dzieciaków, którzy nękani są coraz częstszymi atakami potworów. Waszym zadaniem jest sprowadzić je tutaj. Czy są jakieś pytania?
- Jaka to szkoła? - zapytałem. Mam chyba prawo wiedzieć gdzie znajduje się miejsce mojej potencjalnej śmierci.
- Blooserbengressdarkester.
Myliłem się. Ktoś jednak potrafi wypowiedzieć nazwę naszej szkoły.
Nie mam pojęcia jak oni myślą w tym obozie. Nie dość, że przyciągnęli nas tu z, jak się okazało, miejsca przyszłej misji, to jeszcze teraz musimy wracać piechotą. W tą i z powrotem. Nawet nie miałem siły żeby zaprotestować. Nie, nie to, żebym nie chciał. Po prostu nie zdążyłem. A po drugie, wolałem się nie mieszać do kłótni Pana D. i Zeusa. Nic tylko grzmiało, i grzmiało.
- A niby dlaczego my mamy te dzieciaki tu dostarczyć? - zapytałem się Chejrona, kiedy już wyszliśmy za teren obozu. Ten tylko podał nam plecaki i nie odezwał się.
- Chejronie - powiedziała cicho Annabeth. - Dlaczego my?
Centaur westchnął.
- Nie wiem. Możliwe, że bogowie mają do was zaufanie. Możliwe, że chcą się was jak najszybciej pozbyć. Chociaż, nie. Ta misja nie jest szczególnie niebezpieczna.
Zamyślony spojrzał na boisko do siatkówki. Ja za to zacząłem się zastanawiać kim są dzieci Apolla. Czy to możliwe żeby dzieci dzieci bogów uczęszczały do naszej szkoły? Nagle uderzyła mnie myśl: A co jeśli chodzą z nami do klasy? Co wtedy? Podejdę do kumpli których znam już niemal rok i powiem:
,,Cześć, jestem synem Posejdona miło mi. To tak na marginesie.''
Annabeth przerwała ciszę.
- Idziemy już. Życz nam powodzenia Chejronie.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę lasu. Nie wiem co jej podpowiedziało, że musimy podróżować w nocy. Przez niemal godzinę błądziliśmy w leśnej głuszy napotykając się na dzikie zwierzęta, które w poszukiwaniu pożywienia nie bały się podejść do nas bliżej. Nawet by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie to, że do tych zwierząt zaliczały się także dziki i jakieś tam koty. Co chwila wpadałem na drzewa, konary i potykałem sie o zgrabiałe korzenie drzew. Ann nie była wyjątkiem. Bałem się tego, jak będziemy wyglądać po wyjściu do cywilizacji. Wreszcie wyszliśmy na szosę tylko po to, by zobaczyć promienie wschodzącego słońca. W końcu mogliśmy normalnie porozmawiać nie ryzykując tym, że połkniemy jakiegoś owada, albo, że gałązką umyjemy zęby.
- Jak myślisz, jak zareagują? - odezwała się Annabeth kiedy trzymając się za ręce próbowaliśmy dodać sobie otuchy. Staliśmy na pagórku, na skraju lasu. Z daleka widoczne było miasto. Sam nie wiedziałem czego bardziej się bać. Potworów czy znajomych.
- Nie mam pojęcia - powiedziała obejmując ją ramieniem. - Mam nadzieję, że nas nie zlinczują. Tylko...
Nie dokończyłem. Znowu usłyszałem płacz. Ty razem bardziej przenikliwy, przeraźliwy i taki... Nie wiem kim było to dziecko, nie wiem gdzie było i co się z nim działo. Wiem tylko, że mnie potrzebowało. Osunąłem się na kolana, bo nogi miałem miękkie jak z waty. Z oddali docierały do mnie strwożone pytania Ann, ale nie miałem siły jej odpowiedzieć. Nagle wszystko ucichło. Annabeth coś szeptała, pocieszała mnie, ale sens tych słów do mnie nie docierał.
- Nic mi nie jest. Już dobrze - zdołałem tylko wykrztusić. Cały oblałem się zimnym potem, czułem słabość we wszystkich mięśniach. Z pomocą Ann udało mi się jakoś stanąć na nogi.
- Na pewno? - zapytała zaniepokojona.
- Na pewno.
Nie kłamałem. Naprawdę. W mgnieniu oka odzyskałem siły. Annabeth patrzyła na mnie z nadal przerażonym wzrokiem. Chwyciłem ją za ramiona.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałem. Niezbyt przekonywująco mi to wyszło. Sam byłem nieźle przestraszony. - No, uśmiechnij się do mnie.
Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech, więc odwróciliśmy się w stronę miasta. Czekała nas wspaniała przygoda. Jedna z wielu, to prawda. No może nie taka wspaniała. Nie jeśli możemy zginąć. Jednak niezrażeni chwyciliśmy się za ręce i zeszliśmy ku światłom budynków.
Nie wiem jak to się stało, że jej nie zauważyliśmy. Może to, że byliśmy w szoku nas usprawiedliwia. Ale powiem od początku. Szliśmy ulicami miasta coraz bardziej zaniepokojeni.. Kiedy stanęliśmy przed naszą szkołą oniemiałem z wrażenia. Przed bramą stało pięcioro uczniów naszej klasy. Mark, Max, Emily, Kate i Jack patrzeli na nas ze zdumieniem. Na szczęście wiedzieli wszystko o bogach i herosach, to też nie musiałem im tłumaczyć wszystkiego po kolei.
- WOW - wyszeptał Mark. - To wy? Jesteście herosami? A kim są wasi boscy rodzice?
- Tak jesteśmy herosami - powiedziała oniemiała Annabeth. - Ja jestem córką Ateny, a Percy..
- Synem Hermesa - przerwałem jej szybko. Spojrzała na mnie zirytowana. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałem, żeby moi starzy koledzy wiedzieli, że jestem dzieckiem jednego wielkiej z trójki.
- To ruszamy? - zapytała się podekscytowana Emily.
- Chyba nigdzie nie pójdziecie - odezwał się głos za moimi plecami. Odwróciłem się i wyciągnąłem Orkana. Usłyszałem pełne zdziwienia okrzyki. Nie co dzień widzi się długopis zmieniający się w miecz.
Za nami stała zmiennokształtna. Znowu w postaci erynii z mieczem. Tym razem dzieci herosów zauważyły jak naprawdę wygląda.
- Ty! - wrzeszczała patrząc na mnie.
- Ja? - zapytałem
- Tak ty - wycedziła. - Nadziałeś mnie na srebro. Przez ciebie nie mogę się zmieniać!
Nadziałem na srebro? Zaraz... maszt. Szkoła od miesiąca szczyci się nowym, posrebrzanym masztem. Nie zastanawiając się długo ruszyłem na to coś i wprawnym ruchem odciąłem jej głowę. Usłyszałem jęk obrzydzenia wydobywający się z ust dziewczyn. Wszystkich z wyjątkiem
Annabeth. Ona przecież zrobiłaby o samo.
- Zbieramy się stąd - wykrzyknęła Ann. - Migiem!
Pognaliśmy ulicami miasta, a zatrzymaliśmy się dopiero na górce przed lasem. Zziajani upadliśmy na miękką wysoką trawę. Może, gdybyśmy nie mieli na karku nowicjuszy nie uciekalibyśmy tak. Może.
- Co to było? - wyjąkała Emily.
No tak. I tyle jeśli chodzi o ich zorientowanie w sprawach boskich.
- Zmiennokształtna - wyjaśniła Annabeth. - Zaatakowała nas wtedy, przed szkołą.
- Jak myślicie, zaatakuje nas jeszcze coś? - zaniepokoił się Mark.
- No raczej - odpowiedziałem. - Jesteśmy herosami. Przyciągamy potwory.
- Wiecie co, za dużo wrażeń na jeden dzień - mruknęła Kate. - Ja odpadam.
Jakby na potwierdzenie tych słów ziewnęła i oparła się o pień drzewa.
- Ja też - powiedział Max i przysiadł się do Kate. Po chwili każdy był znudzony i nie chciało mu się iść dalej. Postanowiliśmy więc przenocować na skraju lasu. Ułożyliśmy się wygodnie. Mnie jednak sen nie chciał zmorzyć. Wierciłem się, i wierciłem. Czułem jakiś irracjonalny strach, taki, jaki czuje się przed kartkówką, albo sprawdzianem. Z tą różnicą, że teraz nie wiedziałem czego się boję. I nagle mnie olśniło. Przez cały strach niepokoiłem się tym płaczem, który już dwa razy namotał mi w życiorysie. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo przyjdą po mnie z kaftanem bezpieczeństwa. Odrzuciłem tę myśl i zniknęła, tak szybko jak się pojawiła. Położyłem się i wreszcie zasnąłem, choć snem niespokojnym i przerywanym.
Rano obudziły mnie krzyki i śmiechy. Niechętnie otworzyłem oczy, i już chciałem się podnosić, ale coś mi w tym przeszkodziło. To ,, coś'' leżało na mnie i nie pozwalało na jakikolwiek ruch. Podniosłem głowę i oniemiałem. Leżał na mnie Max, a na nim chrapał Mark. Obaj jeszcze słodko spali. Jack stał razem z dziewczynami i śmiał się do rozpuku.
- Zdrajca - mruknąłem pod nosem. - Wstawać gamonie!
Jedyną reakcją było coś w stylu: '' mamo jeszcze pięć minut''. Zacząłem gadać, jacy z nich debile, niedoroby i pomyłki genetyczne. Udało mi się jakoś wygramolić spod moich niedocenionych kolegów. Już chciałem przywołać wodę ze strumyka płynącego niedaleko, ale przypomniałem sobie że ,,jestem'' synem Hermesa. Emily niemal leżała na ziemi ze śmiechu.
- Niech śpią - powiedziałem rozbawiony, kiedy wspólnymi siłami próbowaliśmy dobudzić tych niedorobów.
- No trudno, zjemy śniadanie bez nich - westchnęła Annabeth.
- Nie - zaprotestowałem. - Musimy dotrzeć do obozu przed południem. Ja zamierzam przeżyć życie, a Pan D. nie będzie za bardzo zadowolony jak się spóźnimy. Obudźcie tych idiotów, bo nie wytrzymam.
Annabeth chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę chłopaków. Pomogłem jej zanieść i wrzucić każdego z nich do strumyka. Zdumieni parskali i prychali, aż w końcu przemoczeni i zirytowani wytoczyli się ze strumyka. Kiedy tylko jakoś udało nam zebrać wszystko do kupy ruszyliśmy do lasu. Ja i Ann szliśmy przodem, a za nami wlekli się inni, narzekając na komary, robali, i jeszcze na wszystko inne co tylko w najmniejszy sposób dawało znać o swoim istnieniu. Chyba nic dziwnego, że po godzinie stało się to denerwujące, a po dwóch przeistoczyło się w prawdziwą mękę. No, ja też narzekam, ale już bez przesady. Dziewczyny się prawie nie odzywały, natomiast te niedoroby cały czas jęczały. nie wiem skąd oni się wzięli. Ewolucja chyba ostro balowała jak ich tworzyła. Bo sama z siebie to by raczej czegoś takiego nie zrobiła. Wiem, wiem, ale ja ich naprawdę lubię. Tylko przy nich Pan D. to baranek. Z dzwoneczkiem i czerwoną wstążeczką.
- Zamknijcie się wreszcie - nie wytrzymała Annabeth.
- Dokładnie - poparła ją Emily. - Nawet Szajba tak nie narzeka.
Szajba to nasza nauczycielka matmy. Nic tylko ,, wasi rodzice nie umieją wychowywać dzieci'' ,, ta dzisiejsza młodzież to zero kultury''.
- A co my takiego robimy? - zapytał zdziwiony Max.
- Domyśl się - warknęła Ann.
Wtedy naprawdę mu współczułem. Zawsze kiedy zrobiłem coś nie tak, a nie wiedziałem co, jedyną odpowiedzią Annabeth na moje pytania było właśnie ,,domyśl się''. Tak jak wtedy, gdy zapomniałem o jej urodzinach, albo kiedy przez pomyłkę podlałem kwiaty jej perfumami, które z konieczności musiała przelać do słoiczka. Na jego szczęście dotarliśmy właśnie do obozu herosów. na nasze nieszczęście czekał na nas Pan D. z miną, jakbym właśnie popełnił ostatni błąd swojego życia. Bo nie wiadomo dlaczego patrzył się właśnie na mnie, a ja w swojej głupocie chciałem się dowiedzieć dlaczego. Możecie sobie tylko wyobrażać, jak bardzo potem tego żałowałem.
- Johnson - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Czy ty wiesz co to jest zegarek?
Spojrzałem na zegarek Ann. 15.20. No to wpadliśmy.
- Izolatka. Wszyscy. - wymamrotał i odszedł.
Nie mam pojęcia co bardziej dało mi się we znaki. Ulga, że nie zamienił mnie w delfina, czy przerażenie. No bo co to ta izolatka? Tylko Annabeth zdawała się wiedzieć o czym mówił Dionizos, bo zaprowadziła nas wszystkich na polanę za domkami.
- Oświecisz mnie? - zapytałem dotrzymując jej kroku.
- Izolatka to nieduży domek, jakieś dwa kilometry stąd. Dionizos zamyka tam dzieci za przewinienia. Na całe lato.
Zatkało mnie. Stanąłem w miejscu, a na mnie wpadł niczego nie spodziewający Jack. Naprawdę zamurowało mnie tak, jak jeszcze nigdy. Całe lato zamknięci w izolatce.
- Całe lato? - wykrztusiłem. Ann machnęła ręką.
- Możemy wychodzić na zajęcia i w ogóle, ale samo mieszkanie tam jest udręką.
Zrozumiałem kiedy doszliśmy. Przed nami stała rozwalająca się rudera z zbutwiałych desek, najprawdopodobniej z nieszczelnym dachem.
- Wchodzimy - powiedziałem hardo próbując dodać innym otuchy. Okazało się jednak, że tylko ja i Ann byliśmy na tyle odważni ( jeśli chodzi o mnie to może na tyle głupi) żeby przekroczyć próg tego czegoś. W środku zajeżdżało stęchlizną, ale w sumie nie było tak źle. Jak te stare domki na obozach letnich.
- Ej wchodzić, żyjemy - wykrzyknąłem. Cała reszta niepewnie weszła do środka.
- Wiecie co, mam pomysł - powiedział Mark. - Chodźmy pozwiedzać. Potem się rozpakujemy.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo stęskniłem się za obozem. Annabeth natychmiast poleciała zobaczyć się z kolegami z domku, a ja podjąłem się zadania oprowadzenia nowicjuszy po terenie. Kiedy doszliśmy do jeziora postanowiliśmy trochę odpocząć. Stanąłem na pomoście i przyjrzałem się gładkiej tafli wody. Fale jakby uśmiechały się do nie, a podwodne rośliny falowały delikatnie. Nagle na plecach poczułem czyjeś dłonie, usłyszałem śmiechy, a glony i dno zaczęły się niebezpiecznie zbliżać. Wpadłem do wody z głośnym pluskiem. W ramach zemsty postanowiłem ich postraszyć. Wpłynąłem po pomost i zaczekałem na reakcje.
- Gdzie on jest? - słyszałem przytłumione głosy.
Nie chcąc ich straszyć wypłynąłem na powierzchnie krztusząc się i parskając. Usłyszałem zbiorowe westchnienie ulgi i wyczłapałem się na ląd. Zamknąłem oczy i zwróciłem twarz ku słońcu. Chwilę potem poczułem jak coś na mnie upada i chyba rozrywa mi łydkę. Przynajmniej ja tak to odczułem. Uchyliłem powieki i zobaczyłem leżącego na mnie jakiegoś nowicjusza, miecz wbity w moją nogę i Annabeth biegnącą przez polanę.
- P-pp-rzepra-sz-szam-m-m - jąkał się chłopak wstając. Ja także spróbowałem się podnieść, ale ostrze miecza przybiło mnie do ziemi. W tym momencie dobiegła do mnie Ann. Kucnęła przy mnie. Była blada jak ściana. Chwyciłem za rękojeść miecza i pociągnąłem. Zabolało, ale nie tak bardzo jak myślałem. Usłyszałem piski dziewczyn i dziwny dźwięk, taki, jaki wydaje łyżka szybko wyciągnięta z gęstej zupy.
Ze strachem otworzyłem oczy , które bezwiednie przymknąłem.
- Dlaczego ja? - jęknąłem patrząc na ranę, po czym spojrzałem na przyjaciół. - Tyle tu niedorobów, a mnie pokarało.
- Chodź do wody - powiedziała z bladym uśmiechem Annabeth. I tu objawiła się moja głupota. A może po prostu byłem w szoku? Pomyślałby kto, że do tego można się przyzwyczaić. Zapomniałem,że jestem synem Hermesa.Po protu zapomniałem i wyszedłem z wody nie dość, że suchy, to jeszcze bez śladu rany. Szkolni przyjaciele patrzeli na mnie ze zdziwieniem. No cóż. Też bym się tak przeraził jakby któryś z nich był... no, nie wiem, satyrem? Jeszcze pamiętam jak zdziwiłem się odkrywając prawdziwą tożsamość Grovera. Czekałem, aż któryś z nich się odezwie. Annabeth ścisnęła moją rękę. A ja nadal czekałem. Swoją drogą, to zaczynałem się już niecierpliwić. Przygotowałem się psychicznie na wyrzuty, kłótnie i kazania, a tu nic. Jeden zaczął przekrzykiwać drugiego. Krzyczeli:
- Jak super!
- Jesteś synem Posejdona?
- Dlaczego nie powiedziałeś?
- Co jeszcze potrafisz?
- Chętnie bym cię zabił.
- I warto było, Glonomóżdżku?
- Max, złaź z mojej nogi!
Tyle mniej więcej zrozumiałem. Nie powiem, że było mi źle z tym, że nie złościli się na mnie za kłamstwo. Byłem tylko troszeczkę zdezorientowany.
- Hej, chodźmy na kolację - Annabeth pociągnęła mnie w stronę stołów. Kiedy doszliśmy nadszedł czas na przemówienie Dionizosa.
- Chyba powinienem się przywitać - zaczął. - ale nie chce mi to dzisiaj przejść przez gardło. Wolałbym się z wami zegnać, trudno, poczekam sobie jeszcze sto lat, zanim ta piękna chwila nadejdzie. Parę ogłoszonek. Otóż mój ojczulek kochany, co grzeje tyłek na Olimpie zarządził program integracyjny.
Rozległy się grzmoty, ale Pan D. nawet nie zwrócił na nie uwagi.
- Parę w związku z tym zarządzeń. Po pierwsze, jecie przy jednym stole. Po drugie, pod koniec wakacji przyjadą tu bogowie, żeby się z wami zapoznać. Dziękuję, możecie siadać, nie gadać, nie zawracać mi gitary.
Poczułem gulę w gardle. Ojciec, tutaj? Pięknie. Naprawdę. Złożyłem ofiarę bogom i usiadłem obok Annabeth. Przez całą kolację nic nie przełknąłem, w czasie drogi do izolatki ani razu się nie odezwałem. Postanowiłem udać się na małą przechadzkę kiedy wszyscy zasną. Musiałem to wszystko przemyśleć.
Szedłem plażą skąpaną w nikłej poświacie księżyca. Rozmyślałem o tym, o czym się dzisiaj dowiedziałem. Tata ma przyjechać pod koniec wakacji. Do obozu. Po co? Zeus myśli, że przyjedzie do nas raz na tysiąc lat, a to wszystko naprawi? Wynagrodzi nam te wszystkie lata nieobecności? Jeśli tak, to grubo się myli. Pomyślałem o Annabeth. Ona też miała nietęgą minę kiedy wracaliśmy do izolatki. Spojrzałem na jezioro. Miałem wielką ochotę zanurzyć się w wodzie i zapomnieć o całym świecie, ale to przypomniałoby mi o ojcu, a tego wolałem uniknąć. Kiedy tak spacerowałem, doszedłem do wniosku, że będzie, co ma być. W końcu, albo jeszcze bardziej oddale się od ojca, albo nasze kontakty się polepszą. A nawet jeśli zmieni się tylko na gorsze, to nic mnie to nie obejdzie. Mam jeszcze wielu bliskich. Jest mama, Tyson, Annabeth i Grover. I przepowiednia. A co się właśnie jej tyczy. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek, lub cokolwiek sfajczyło Olimp. Jest, jak jest, ale zawsze może być gorzej. Poza tym, mam jeszcze na pieńku z Aresem, Hadesem, Dionizosem i Ateną, więc po co mi dodatkowe kłopoty? Taa. Bogini mądrości nie wie, że związałem się z jej córką, tak jak Posejdon. Przynajmniej przypuszczam, że tak jest. No bo w końcu, ja jeszcze żyję, no nie? I jakoś mi się nie uśmiecha, żeby o wszystkim informować ojca. A już zwłaszcza Ateny. Wciąż brzmiały mi w uszach jej słowa. ,, Nie pochwalam twojej przyjaźni z moją córką. No to się zdziwi. Moje rozmyślania przerwał warkot. Wydobywał się z krzaków znajdujących się jakiś metr ode mnie. Wyciągnąłem długopis o odetkałem zatyczkę. W moim ręku pojawiła się Orkan, obusieczny starożytny miecz, dawniej, z tego co się dowiedziałem, szpilka do włosów Zoe. Z zarośli wyskoczył ogromny, czarny pies. Bydlę sięgało mi do klatki piersiowej, miało czerwone oczy, a z wielkiego pyska toczyło pianę. Zwierzę ptrzyło się na mnie i, jak nie trudno się było domyślić, po chwili zaatakowało. Cofnąłem się troszkę do tyłu, tak, że po kostki stałem w zimnej, jak gdyby żyjącej wodzie. Pis nacierał, a ze mną nic się nie działo. żadnego kopa energii, żadnego przypływu adrenaliny. Kiedy zwierzę znalazło się w moim zasięgu, uderzyłem je w łapę, ale ono tylko zaskomlało i dalej atakowało. Poczułem, że pazury rozcinają moją rękę, a jednocześnie jego kły zatapiają się w mojej nodze. Wyrwałem się i zrobiłem parę kroków w bok. To był błąd. Pies rzucił się na mnie, a mnie, nie wiadomo skąd i kiedy, przyszedł do głowy pomysł. Położyłem się w płytkiej wodzie i uniosłem miecz ku niebu. Pies skoczył na mnie, zaskowyczał i... zaległa cisza. Dokładnie słyszałem osobliwy koncert cykad, szum jeziora, własny oddech, z trudem łapany i przerywany. Ostatkiem sił wyczołgałem się spod ciężkiego cielska. Postanowiłem jakoś dojść do domków, choćby miałoby mi to zająć całą noc. Szedłem chyba z pol godziny, aż w końcu zobaczyłem niewyraźne zarysy dachów i ludzi biegnących ku mnie. Potem wszystko zlało się w jedno, nogi się pode mną ugięły, poczułem, że ktoś mnie podtrzymuje, ktoś pyta, co się stało... a potem już tylko ciemność.
Dobra, nie miałam racji
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Percy
Tytan
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 3194
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Heros
|
Wysłany: Nie 18:32, 27 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
I jest Dobrze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
shorty8
Tytan
Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tamgdzieżyjąbogowie city Płeć: Heroska
|
Wysłany: Nie 21:50, 27 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
W sensie, że co? Że nie miałam racji, czy opowiadanie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Percy
Tytan
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 3194
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Heros
|
Wysłany: Pon 10:16, 28 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Przecież wiadomo , że opowiadanie... ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
shorty8
Tytan
Dołączył: 26 Kwi 2010
Posty: 3519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tamgdzieżyjąbogowie city Płeć: Heroska
|
Wysłany: Pon 13:18, 28 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Aaa, dziękujemy xD Chciałabym o czymś napisać, a ponieważ piszemy tu już opowiadanie, to poproszę o pomoc. Miałam dziwny sen. Oj, okropny. Siedziałam w barze w którym mój kuzyn miał osiemnastkę. Ale nie byłam sobą, tylko jakąś na oko 25 letnią dziewczyną. Rozmawiałam z jakimś chłopakiem który po pięciu minutach wyszedł na dwor na papierosa. Chwilę na niego czekałam, ale kiedy nie wracał wyszłam go poszukać. Ale jego nie było, siedział tam tylko jakiś staruszek. Wtedy pojawił się mój pies, mały kundelek, Sonia. Zaczął gryść mnie po nogach, a ponieważ nic nie czułam, to nie zareagowałam. Wtedy pies... przemówił! Powiedział, że wysysa ze mnie młodoość, czy jak. A kiedy spojrzałam na swoje ręce to były szare i pomarszczone. Zaczęłam krzyczeć i... obudziłąm się. Ale to jescze nie koniec.leżałam chwile, niedziela w końcu, a nagle usłyszałam drapanie w drzwi. To Sonia. Mama je otworzyłą i powiedziała coś w stylu: ,, no jesteś w końcu, jak cię rano wypuściłam, to cię o teraz na oczy nie widziałam''. Masakra, chodzę, ręce mi się trzęsą, nie moooogę się skupić. Srry za odchodzenie od tematu. Misiałam się komuś wyżalić, a rodzina posłałaby mnie do wariatkowa ( kochana rodzinka xD), a koleżanki powyjeżdzały... Ja też miałam, ale odwołali kolonie. Chyba się dowiedzieli, że ja jadę i im się odechciało. Jeszcze raz przepraszam i życzę miłych wakacji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|